Czyli obiad, ktory zaczal sie od tego, ze w domu nic nie bylo. Na zakupy sie isc nie chcialo, wiec trzeba bylo troche potworzyc z zelaznego repertuaru produktow. Pierwszy krok to otworzenie zamrazalnika, bo zwykle cos w nim jest, piers z kurczaka albo parowki, albo ryba, albo mielone. Tym razem byla ryba. Morszczuk. I prosze mi tu nie krecic nosami - ja lubie. Nie przepdama za lososiem, pang...